Opuscilismy San Francisco, zeby rozejrzec sie po pobliskich parkach narodowych. Pierwszym z nich jest Yosemite National Park - najchetniej odwiedzany park w USA. Czego moglismy sie spoziewac, wiedzielismy juz od Mistrza Sienkiewicza. Jak pisal, jest to "artystyczne marzenie boze, gdzie promienne warkocze kaskad przewiazuja sie wstegami teczy, gdzie zwierciadla jezior, rzeklbys, pochlonely wszystek lazur niebieski, gdzie drzewa wznosza sie na czterysta stop wysokosci, a ziemia zatopiona powodzia kwiatow."
Wiele sie nie zmienilo, choc zamiast w powodzi kwiatow brodzilismy w sporej warstwie sniegu w drodze na szczyt Glaciers Point. Widac Henryk zawital w te okolice w innych okolicznosciach przyrody. Gory otaczajace doline Yosemite to potezne granitowe kloce - mniej poetycko, ale chyba latwiej do wyobrazenia. Calosc wyglada tak, jakby z jednego dlugiego granitowego bloku, ktos wyciagnal podluzny fragment. Za taka teoria powstania tutejszej doliny przemawia fakt, ze gorskie potoki od tysiecy lat nie zmienily swojego biegu, nie wydrazyly koryta i po prostu spadaja z setek metrow, moze nieco zdziwione rozbijajac sie o skaly.
Nasz samochod byl drugi na parkingu, z ktorego rozpoczynal sie szlak. Rozpoczelismy wiec mozolne wdrapywanie sie na gore. Droga niezbyt ciekawa - monotonny wezyk na kilometr w gore - ale jak inaczej dostac sie na niemal pionowa skale? Po kilku zakretach w te i z powrotem bylismy juz wiec niezle rozgrzani, pomimo panujacego chlodu. Trud nasz zostal wynagrodzony pieknymi widokami, jak tylko wydostalismy sie ponad linie drzew (to troche wyzej niz normalnie, z uwagi na sekwoje). Skwapliwie wiec skorzystalismy z okazji, zeby wykonac kilka fotografii rozciagnietego na przeciwleglej scianie wodospadu. W czasie gdy Marta przymierzala sie do fotografii, katem oka zauwazylem 15 m dalej, za kamieniem - wchodzacego sobie na szlak, jak gdyby nigdy nic, niedzwiedzia! Zlotawy, futrzasty; nie byl ogromny, ale siegal spokojnie do pasa - i gdy zlapalem Marte za ramie, sugerujac ze czas sie zwijac (Gara muwaut! Kipim at bej, ku*wa!) - spojrzal na nas swoim kudlatym pyskiem. Nie czekajac, czy postanowi nawiazac blizsza relacje - rozpoczelismy szybki marsz w dol, ogladajac sie co chwila.
a gdzie fotka tej francy? pewnie szukał jakiegoś czikena albo chciał wskoczyć wam do tego ;)
OdpowiedzUsuńa gdzie fotka niedźwiedzia? jak przygoda to przygoda... ryzyk fizyk...
OdpowiedzUsuńjednak coś Was zjadło??? Tu ludzie czekają...
OdpowiedzUsuńDobra, dobra, juz jestesmy :)
OdpowiedzUsuń