środa, 1 grudnia 2010

San Antonio




Nocne wyprawy Greyhound'em zaczynaja nam wchodzic w krew. Kolejna podroz za nami. Jedyne jedenascie godzin w pozycji siedzacej i jestesmy w San Antonio. Ciezka to byla podroz. Jakis kowboj przed nami chrapal jak wsciekly, zatem zamiast snu, zaserwowal nam kilka godzin nerwow i obmyslania strategii zamordowania go w sposob brutalny i kreatywny jednoczesnie. Do tego przezylismy najscie straznikow granicznych, ktorzy postanowili sprawdzic, czy na pokladzie autobusu nie ma nielegalnych imigrantow. O dziwo, nie bylo.

W San Antonio bylismy przed szosta. Jak na zlosc - przyjechalismy przed czasem. Tak to juz jest z tymi autobusami - jak liczymy na ich punktualnosc, zawsze sa opoznione. Wtedy spedzamy godziny na dworcu, czekajac az obsluga zacznie pakowac nas na poklad. Gdy mamy nadzieje na to, ze spoznia sie ze dwie godziny, zebysmy nie musieli wegetowac na dworcu przed otwarciem pierwszych fast foodow - jak na zlosc przyjezdzaja na czas. Pocieszamy sie tym, ze jeszcze tylko dwie podroze grayhoundowe przed nami (oczywiscie nocne).

San Antonio zaskoczylo nas swoim iscie poludniowoeuropejskim klimatem. Miasto zostalo zalozone w XVIII wieku przez hiszpanskich misjonarzy (wtedy nazywalo sie Alamo), wiec momentami bardziej przypomina miasteczka iberyjskie niz amerykanskie, do ktorych juz tak mocno przywyklismy. Przyjemna to odmiana. Tym bardziej, ze zupelnie sie jej nie spodziewalismy. Wszystkie statystyki przekonuja nas, ze mieszka tu ponad 1,2 mln ludzi. Trudno w to jednak uwierzyc, gdy spaceruje sie spokojnymi uliczkami miasta.

Przez cale Downtown wije sie rzeka San Antonio (niewielka, plytka, bardziej przypominajaca kanal), ktora zostala bardzo ciekawie zagospodarowana przez miasto. Na obu jej brzegach zbudowano sciezki z mnostwem cudnych zaulkow, knajpek, restauracji, miejsc spotkan. Jest nawet niewielki teatr. W to wszystko wkomponowane palmy, dywany trawnikow porosniete kwiatami i roslinami blizej nam nieznanymi, przez to nawet bardziej interesujacymi. W tej chwili wszystko dodatkowo ozdobione jest swiatecznymi lampkami, girlandami i kokardami. Troche to dziwnie wyglada, gdy temperatura siega 20 stopni (na plusie), slonce przygrzewa caly dzien, a o sniegu uslyszec mozna tylko w piosenkach, puszczanych w kazdej restauracji czy sklepie. Bardziej przywyklismy do Swiat, ktore przychodza po dlugiej i meczacej jesieni i - przynajmniej w zalozeniu - towarzyszy im biel. Jak poinformowal nas mieszkaniec San Antonio - tutaj snieg takze sie zdarza, ale rzadko - raz na dziesiec lat :)

San Antonio jest tez waznym dla Amerykanow miejscem ze wzgledu na historie. Tutaj rozegrala sie jedna z bitw rewolucji teksanskiej skierowanej przeciwko dominacji meksykanskiej. W bitwie zgineli prawie wszyscy obroncy - dzisiaj otoczeni chwala i wielkim szacunkiem. Ruiny Alamo byly jednym z pierwszysch miejsc, do ktorych przybylismy. Tu mielismy okazje zobaczyc film prezentujacy historie miasta. Sam film to jeszcze nic - wprowadzenie do filmu, ktore zaserwowal nam przewodnik - bylo tak wzniosle i chwytajace za serce, ze i nasze oczy uronily szczera lze.





P.S. Spacer po miescie utwierdzil nas w przekonaniu, ze zycie tu moze byc bardzo przyjemne.






1 komentarz: