niedziela, 28 listopada 2010

Dzisiaj prawie obrabowalismy bank i ucieklismy z kasa do Meksyku. Prawie, bo nie obrobilismy banku i nie ucieklismy. Ale po kolei...


Dwie noce z rzedu korzystalismy z uslug amerykanskiego pksu, czyli Greyhounda (Las Vegas-Phenix i Phoenix-El Paso). Niewiele osob w ten sposob opuszcza Las Vegas, wiec i autobus nie byl zbyt pelny. Mogl byc, bo jechalismy w Thanksgiving, kiedy to miliony Amerykanow przemieszczaja sie po calym kraju, odwiedzajac rodziny (albo bawiac w kasynach). Na szczescie wybrali inny srodek transportu. Przynajmniej tego dnia, bo kolejny przyniosl juz autobus wypelniony po brzegi.


Plus byl taki, ze bylismy w Phoenix w Black Friday o szostej rano. Black Friday to piatek po Thanksgiving, kiedy sklepy czyszczja polki przed okresem swiatecznym, pozbywajac sie towaru w promocyjnych cenach. Szosta rano nie byla zatem zla, ale najlepsze promocje byly od trzeciej czy czwartej rano. Wiekszosc dotyczyla zreszta pralek, telewizorow i materacow, wiec... jedyna promocja z ktorej skorzystalismy, byla darmowa kawa w Burger Kingu. Ale to akurat w kazdy piatek, a niekoniecznie "czarny". Ale widok pelnego centrum handlowego pelnego ludzimi o 8 rano byl ciekawy.

Samo Phoenix wielka atrakcja turystyczna nie jest. Spora metropolia posrodku pustyni. Jedyna zielen to zatem kaktusy, a trawniki to wysypany zwir. Do tego wyrastajace co jakis czas pomiedzy zabudowaniami ogromne, gliniane gory. I w zasadzie tyle.

Wieczorem, bez wiekszego zalu, wyruszylismy zatem do El Paso. To stolica Teksasu (na marginesie - stolicami poszczegolnych stanow sa zawsze te miasta, ktorych nikt by o to nie podejrzewal; tak na wszelki wypadek, jesli traficie kiedys do Milionerow) lezaca na granicy z Meksykiem. Granica moglaby rownie dobrze lezec wiele kilometrow wczesniej, bo mieszkaja tu niemal sami Meksykanie, a jezyk angielski jest raczej pomocniczy. I kiedy probujemy sie nim poslugiwac zawsze wywoluje to odcien zdziwienia na twarzach rozmowcow.

Samo El Paso to miasto prawdziwych mezczyzn - poruszaja sie z gracja, jakiej pozazdrscic moze im sam Straznik Texasu (czyt. jakby miedzy nogami mieli NAPRAWDE wielkie skarby), na stopach maja najprawdziwsze buty z byka, aligatora, czy innego stworzenia (o te buty dbaja zreszta zastepy ulicznych pucybutow), a na glowach kosztowne kapelusze. Jak na filmach. Jedyna roznica jest to, ze mowia w wiekszosci po hiszpansku, a nie teksansku.

Skoro juz jestesmy rzut kamieniem od Meksyku, grzechem byloby nie skorzystac i nie przekroczyc granicy, prawda? Wiemy tym samym, czemu uciekaja tu wszyscy zli ludzie ze Stanow. Bo jest latwo. Jedyna formalnoscia byla zaplata 50 centow. Nikt nas nie sprawdzal. Nikt o nic nie pytal. Glupia sprawa, jesli ktos po przejsciu granicznego mostu zorientuje sie, ze nie ma paszportu.


Juarez Ciudad (bo tak nazywa sie El Paso z drugiej strony) jest miastem typowo granicznym, a wiec skoncentrowanym na przemycie i dostarczaniu tanich/nielegalnych uzywek i zabaw, z ktorych nawet za duza oplata nie mozna korzystac po amerykanskiej stronie wyimaginowanej linii. Jest wiec Viagra, amerykanskie (!?) papierosy itp. Ulice raczej brudne, tak jak samochody. Odrapane elewacje budynkow, ktore nie mialy nigdy lat swojej swietnosci. Ale to cena, jaka sie placi za swojski chaos, tacos sprzedawane na ulicy i ogolny rozgardiasz. Moze meczacy, ale przy tym energetyczny i egzotyczny.


Zaczelismy od oazowej mszy z gitarami i rozspiewana schola (pelny kosciol! cos nowego!), by skonczyc na pysznym (i uczciwie wycenionym!) obiedzie - huevos rancheros i tacos. Wszystko tak cudownie doprawione, ze jeszcze przez godzine czulismy kazdy kubek smakowy pulsujacy pikantna salsa. Korzystajac z tego, ze w centrum odbywalo sie akurat cos na ksztalt jarmarku, na deser sprawilismy sobie kubek swiezych truskawek z kremem smietankowym. Ha! W ostatnich dniach listopada!

PS. Zdjecie meksykanskich manekinow sklepowych. Dla tych, ktorzy narzekali na brak pikanterii w blogu.


4 komentarze:

  1. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  2. A, sama napisze komentarz :) A dokladnie uzupelnienie tekstu. Bo tez ciekawa rzecz ma miejsce w El Paso. Otoz w zasadzie wszystkie lepsze sklepy sa wyposazone w ubrania i gadzety dla mezczyzn. Wielkie polki zapchane markowymi jeansami: Levis, Lee, Wrangler, Diesel - dziesiatki modeli, kolorow, fasonow (wybierac mozna godzinami), setki modeli koszul (wszystkie w krate), marynarek (w wiekszosci ze skorzanymi wstawkami), butow (jak na zdjeciu), paskow (z jedwabnymi haftami), klamer (srebrnych, z teksanskimi motywami), no i oczywiscie setki kapeluszy (jest nawet specjalny pracownik, ktorego zadaniem jest wyginanie ronda zakupionego kapelusza). Dzialy dla kobiet (jesli w ogole istnieja) skladaja sie z kilku polek, na ktorych leza po dwie-trzy pary spodni, w rozmiarach badz kolorach, ktore nikogo zainteresowac nie moga. I tak w zasadzie w kazdym wiekszym sklepie. Ma to oczywiscie przelozenie na wyglad mieszkancow - wypielegnowani mezczyzni z duma preza piers i szeroko stawiaja obute w aligatora nogi, kobiety przemykaja w dresach i szmatkach, ktore kupic mozna na kazdym rogu za 2-5 dolarow. Dziwne to miejsce!

    OdpowiedzUsuń
  3. Ja pierdykam ale pikanteria, szał ciał, już w niedzielnym "Ziarni" było więcej sexu i grzechów.

    OdpowiedzUsuń
  4. czego chcesz? te pupy na ostatnim obrazku całkiem fajne i tylko 9$ ;)

    OdpowiedzUsuń