poniedziałek, 15 listopada 2010

Podroze kalifornijskie

Przez ostatnich kilka dni mielismy mozliwosc doswiadczyc cudownych roznorodnosci stanu Kalifornia: piekna i grozy zimowych juz "josemickich" gor (patrz - Yosemite), urokow rozleglych winnic i plantacji cytrusow (z dojrzewajacymi w sloncu owocami), potegi najwiekszych na swiecie drzew - sekwoi, monotoni niemal pustynnych przestrzeni ciagnacych sie przez setki mil miedzy gorami a wybrzezem oraz romantyzmu plaz Oceanu Spokojnego. Przejechalismy ponad tysiac mil, by zobaczyc, jak skrajnie zroznicowany moze byc obszar trzeciego co do wielkosci stanu USA.

Oto, jak wygladala nasza podroz.



O wizycie w parku Yosemite pisalismy juz w poprzednim poscie. Dodac jednak trzeba, ze ten zimowy krajobraz otoczony jest przez ogromne polacie tonacych w sloncu plantacji owocow. Przed wjazdem na teren parku zaopatrzylismy sie w swiezo zerwane z drzewa pomarancze oraz - jak sie okazalo - najsmaczniejsze na swiecie pistacje (rowniez niedawno zebrane).





Kolejny park, ktory odwiedzilismy to Sequoia National Park - miejsce, w ktorym rosna najwieksze na swiecie drzewa - sekwoje. Sa tez jednymi z najstarszych organizmow na ziemi - niektore licza ponad dwa tysiace lat. To tez miejsce, gdzie mozna doskonale doswiadczyc swojej malosci i kruchosci.

(A to zdjecie przekrojonej sekwoi, ktora przez ponad 2.200 lat zyla sobie w tutejszym lesie. Do momentu, gdy zmyslny czlowiek postanowil ja sciac, bo - uwaga! - zagrazala kilku marnym budkom postawionym przez dwunoznego wladce ziemi. Smiech przez lzy.)

Nastepnie skierowalismy nasze kola do Kings Kanyon Park (ktory w zasadzie jest polaczony z parkiem gigantycznych sekwoi). Troche inaczej go sobie wyobrazalismy (bardziej jak Wielki Kanion, ktory odwiedzimy za kilka dni), ale to, co zobaczylismy bylo rownie warte przebytej drogi. Co ciekawe, mielismy przy tym duzo szczescia, bo wspomniana droga zostala zamknieta dla wszelkiego ruchu dzien po naszej wizycie. Ponownie otworza ja dopiero pozna wiosna.





Nasyciwszy nozdrza zapachem gorskich lasow, oczy widokiem cudow natury, ruszylismy ponownie na wschod. Po kilku godzinach jazdy wsrod krajobrazow niemal pustynnych, dotarlismy do slynnej "jedynki" - trasy ciagacej sie przez kilkaset mil wzdluz wybrzeza Pacyfiku.

Droga ta jest niezwykle malownicza. Wykuta nadludzkim wysilkiem w skalach, wije sie (wydaje sie) nieskonczenie dluga serpentyna i zachwyca widokiem nieprzebranych wod oceanu z jednej strony oraz rozleglymi i niedostepnymi wzniesieniami gor z drugiej. Do tego dostarcza mnostwa cudnych atrakcji, jak chociazby mozliwosci ogladania fok (dokladnie elephant seals) w ich naturalnym srodowisku (my akurat zalapalismy sie na okres godowy zwierzakow, zatem mielismy mozliwosc przygladania sie ich zalotom).










Podroz nasza konczymy w miejscowosci Salinas, skad jutro z samego rana pojedziemy znowu do San Francisco - tym razem tylko na lotnisko. Kolejny przystanek w naszej podrozy - Las Vegas!











4 komentarze:

  1. No z tymi fokami to chyba najbardziej pikantna jak najbardziej wzmianka z Waszej podróży.... ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. no Kochana... zazdroszczę i tych Sekwoi i tego kiczu w Vegas ;)

    OdpowiedzUsuń