sobota, 16 października 2010

Buffalo Wings


Jestesmy na stacji Amtrak Buffalo Depew. Koniec swiata! Nawet internetu nasz Eddie nie wylapuje, co w amerykanskich realiach moze oznaczac jedno - cywilizacja pozostala za nami!! Szczescie, ze stacja przyjemna, wiec pewnie jakos przetrwamy te 5,5 godziny do przyjazdu naszego pociagu.

Jak sie tu znalezlismy? Narobilismy troche zaleglosci - pora to nadrobic.

Z Filadelfii - po nalezytym uczczeniu Rocky'iego i Kosciuszki (tu bardziej znanego jako Szoszuszo) - wyruszylismy przyjemnym i niedrogim Megabus'em (w promocji - 1$ za bilet) do Buffalo. Na miejscu bylismy juz o 5 rano, zatem mielismy mozliwosc dolaczyc do grona spiacych i wegetujacych podroznikow, czekajacych na wlasciwy bus i tubylcow, ktorzy dworzec traktuja jak swoj dom. Na szczescie Amerykanie nie zaluja pieniedzy na budowe i utrzymanie dworcow, co - mam nadzieje - jeszcze nie raz dane nam bedzie docenic.

Potem poranna higiena w dworcowej lazience, sniadanie w Subway'u (z jajkiem do wyboru - zoltym lub bialym), kawa "to go" i mala rundka po miescie - chcialoby sie rzec everyday life :) Samo Buffalo raczej przygnebiajace (choc pewnie wplyw na to miala kiepska pogoda). Prowincjonalne miasto (ok. 200 tys mieszkancow), dosc puste, momentami zaniedbane i mocno przemyslowe. Miasto siostrzane - Rzeszow, jak informuja przydrozne znaki.



Podroz do Niagara Falls zajela jakas godzine. (Pogoda sie nie poprawiala, wiec i odbior tego, co spotkalismy nie ulegal wiekszym zmianom). Na co trafilismy? Porozrzucane niedbale domki (wszystkie jak jeden maz obite sidingiem), fabryki, remontowane drogi (poki co przypominajace bardziej polskie klimaty niz amerykanskie), oczojebne napisy zapewniajace o mozliwosci zaspokojenia potrzeb i przezycia wszystkich mozliwych atrakcji. Wszystko szare (poza tym, co oczojebne), dosc kiczowate i zniechecajace na wstepie. Sama panorama Niagara Falls (ktore rozdzielone jest granica, niczym Cieszyn) to kilka wyrastajacych nagle z Ziemi hoteli i betonowych slupow robiacych za punkty widokowe.



Nic to - byle dostac sie do Kanady - tam w koncu czekal na nas Sheraton z zarezerwowanym apartamentem, dajacym szanse na odespanie trudnej autobusowej nocy w - co tu duzo mowic - ludzkich warunkach. Nasze pragnienia wzmacnial padajacy deszcz i przemoczone buty. Nadzieja okazala sie po raz kolejny matka glupich, a dokladnie tych, ktorzy uwierzyli plotkom i nie poklonili sie wczesniej przed kim trzeba, by otrzymac kanadyjska wize. I tak oto zostalismy odprawieni na granicy z kwitkiem. Samo odprawienie (jakkolwiek mocno szokujace) bylo jednak niczym w porownaniu ze spotkaniem z amerykanskim celnikiem, ktory w naszej nieudanej probie przedostania sie do Kanady, dostrzegl mocno zagrazajacy dla suwerennosci USA czyn. Nie omieszkal wiec nas poddac szczegolowemu przesluchaniu, podczas ktorego musielismy udowodnic, ze Stany kochamy i szanujemy jak nic na swiecie, a do obrzydliwej Kanady chcielismy tylko na jedna noc, bo tak glupio wymyslilismy w naszych nierozumnych turystycznych glowach.


Pewnie nie ma co jednak narzekac, w koncu to amerykanska ziemia przyjmuje nas jak swoich, kanadyjska sie o to nie pokusila! Cale szczescie, ze nas jednak przyjeli powtornie, bo tak - reszte zycia spedzilibysmy na moscie laczacym oba panstwa, z cokolwiek pieknym widokiem na Niagare.



Potem bylo juz sielankowo i przyjemnie - wbrew poradom, ktore znalezlismy w naszym przewodniku (w wolnym tlumaczeniu: "Nie ma nic interesujacego po amerykanskiej stronie Niagary. Jesli wiec nie jestes zbiegiem - jedz do Kanady). Amerykanska strona okazala sie zupelnie przyjemna, a sam wodospad - imponujacy (choc oboje spodziewalismy sie, ze jest co najmniej dwa razy tak duzy, jak nam sie objawil). Dzien pozniej, po nocy w kingsize double bed, nawet pogoda podarowala nam kilka godzin slonca, a Niagara Falls, gdzie zagoscila juz zlota jesien, zyskala w naszych oczach.

PS.
Pociag przyjechal z ponad godzinnym opoznieniem, a dojechal z blisko dwugodzinnym. Nie jest to chyba wielka niespodzianka dla podroznych korzystajacych z uslug Amtrak, wiec przyzwyczajeni do w miare (tak!) regularnych pociagow pkp moga czuc sie zaskoczeni. Kilkugodzinne posiedzenie w poczekalni dworca pozwolilo nam na jeszcze jedno spostrzezenie. Wspominany wczesniej p. Malinowski mowil nam, ze Buffalo jest sporym osrodkiem Polonii - nie wiedzielismy o tym, ale w drodze na dworzec widzielismy znaki "Smolinski bakery", "Malachowski Funeral House", "Tom Mazur Attorney". Ponadto na samym dworcu mielismy nieslychana przyjemnosc slyszec w rozmowie typowych Amerykanow takie pozdrowienia, jak "smacznego" czy "na zdrowie" - wplecione z tutejszym akcentem w odpowiednim miejscu.



2 komentarze:

  1. u mnie na dzielni też jest niagara i nie ma kłopotów z wizą ;) http://tinyurl.com/paluch

    OdpowiedzUsuń
  2. a podobno z PL można do Kanady bez wizy, znaczy że polak w USA nie może, czyli szybciej polakowi z usa do PL a potem do Kanady najlepiej w BMW z ABSem lub jak dobra pogoda to BMXem (skończyły mi się skróty

    OdpowiedzUsuń