sobota, 30 października 2010

New England

Ten przyjazd do Nowego Jorku nie byl najlepszym pomyslem. Teraz, kiedy mamy juz porownianie z innymi miastami, NYC objawil nam sie jako prawdziwa dzungla - dzika, glosna, brudna, ciemna, zatloczona i ...niezbyt ladnie pachnaca. Dziwne to bardzo, jak inaczej mozna odebrac to samo miasto. Jeszcze dwa tygodnie temu zachwycalo, dzisiaj przeszkadza w nim niemal wszystko. Przyznac jednak musimy, ze mamy to troche na wlasne zyczenie - w koncu przyjechalismy tu prosto z parku narodowego, gdzie jedynym halasem byl szum lasu i wodospadu, a w ciagu kilku godzin marszu nie spotykalismy nikogo na szlaku.

Tak wiec zetkniecie z miastem nie nalezalo do przyjemnych. Po wyjsciu z autobusu wpadlismy w wielki strumien ludzi, ktory robil z nami co tylko chcial. Niesieni przez ten strumien dotarlismy po dluzszym marszo-biegu (w ktorym kazde wypadniecie z rytmu konczylo sie nieprzyjemnymi skutkami - popchnieciami, szturchnieciami, lub co najmniej nerwowymi chrzaknieciami wspolbiegnacych) dotarlismy do Grand Station. Tam, wciaz otoczeni setkami ludzi biegnacych w roznych kierunkach, wskoczylismy do pociagu, by szybko sie z miasta wydostac.

Dzialo sie to w czwartkowy wieczor (dzisiaj jest juz sobota), a my sie ciagle trzymamy z daleka od Nowego Jorku. Mamy mocne postanowienie, zeby pojechac tam jutro i raz jeszcze sprobowac wziac udzial w gospelowej mszy, a wieczorem zobaczyc szalenstwa Halloween Parade.
Tymczasem bawimy w niewielkiej miejscowosci pod Stamford, w stanie - jak sie okazalo - Connecticut. Miejscowosc - polozona 50 mil od NYC - jest w zasadzie jego sypialnia. I to sypialnia tych, ktorzy wiedza, jak w ciagu dnia wyciagnac z metropolii porzadne pieniadze, a wieczorem wracac do ciszy, spokoju i delektowac sie pieknem tutejszej okolicy. Oczywiscie tak to wyglada w zalozeniach. W rzeczywistosci zdaje sie, ze ludzie ci nie za bardzo znajduja czas, by delektowac sie otaczajacymi ich skarbami natury. Nam wychodzi to swietnie.


Znalezlismy sie tu na zaproszenie Bogusia kolezanki - Very, rodowitej Portugalki, ktora przyjechala do Stanow w ramach programu au-pair. Pracuje wiec sobie w domu, ktory nam bardziej przypomina rezydencje i opiekuje sie dwiema corkami gospodarzy. My zostalismy uprzejmie przez nich przywitani (milo, choc zupelnie nie po polsku - kladlismy sie spac glodni jak wilki), wyposazeni w piekna sypialnie z oddzielna lazienka i zostawieni samym sobie. Na szczescie istnieje cos takiego jak wspolnota europejska, tak wiec Vera opiekuje sie nami jak wlasna rodzina - zabiera na imprezy Halloween, karmi, poi i jeszcze pokazuje przepiekna okolice wykorzystujac do tego zoltego Jeepa, nalezacego do rodziny. Jest przy tym prawdziwa reprezentantka poludniowej kultury - tzn. jest wprost nie do zdarcia. Gdy my po calym dniu padamy na twarz ze zmeczenia - ona planuje kolejna wyprawe, impreze albo wykorzystuje energie na praktyczne prace. Tak to wyglada nawet teraz, gdzie ja zaszylam sie w wygodny fotel i niemal przysypiam nad laptopem, Bogus nawet nie stwarza pozorow - po prostu zasnal (a jest 20!), a ona szoruje kuchnie i opowiada mi o dzisiejszej imprezie, na ktora wybieramy sie podobno za 2 godziny.



Ostatecznie z dzisiejszej imprezy rezygnujemy (my, Vera oczywiscie sie wybrala). Wciaz za to jestesmy pod wrazeniem imprezy wczorajszej, ktora odbywala sie w college'u, na ktorym Vera uczy sie angielskiego. Samo dotarcie na nia okazalo sie niezla przygoda, bo probujac odebrac inna au-pair z Brazylii, pogubilismy sie troche w okolicy i na miejsce zajechalismy z dwugodzinnym opoznieniem. (Brazylijka dojechala pozniej z kims innym). Przy samym wejsciu na dodatek, o maly wlos pocalowalibysmy klamke, gdyby Vera rozpaczliwie nie tlumaczyla kolejnym ochroniarzom, ze jestesmy studentami tegoz college'u, ale nie dostalismy jeszcze ID, ktore upowaznialo do wstepu.

Tego, jak wyglada amerykanska impreza Halloween nie dowiecie sie z filmow na HBO. Mylace okazalo sie, po pierwsze, ze obowiazek przebrania musi dotyczyc "strachow". Przeciwnie. Mezczyzni obierali stroje raczej dowolne (policjant, pilkarz, ksiadz, marynarz, niemowle, czlowiek-z-nagim-torsem), za to kobiety celowaly raczej w kostiumy, ktore przez swoj minimalizm w formie, podkreslaly fizyczna tresc. Przy czym sformulowanie 'skapo ubrane' trzeba tu rozumiec, jako 'niemal nagie'. A slowo 'kobiety' wymaga tez dodania, ze impreza byla bezalkoholowa, z uwagi na fakt, ze spora czesc imprezowiczow nie kupilaby nigdzie tegoz napoju (tutaj limit to 21 lat). Do tego trzeba dodac raczej specyficzny taniec. Dziewczyny przez caly niemal czas odwrocone byly tylem do (swoich chyba, ale nie tylko) chlopakow, mocno pochylone i wypietymi tylkami pocieraly intensywnie ich genitalia. Mozna bylo czasami odniesc wrazenie, ze to nie zabawa studencka, a orgia - i nie do konca wiedzielismy co jeszcze powstrzymuje wszystkich od zrzucenia z siebie reszty ubran. Co ciekawe, poniewaz bylismy w towarzystwie miedzynarodowym, zaskoczenie nie bylo bynajmniej domena konserwatywnych katoli z przedmurza chrzescijanstwa.


Jeszcze dwa zdania o mieszkancach okolicy. Z pewnoscia sa to bogaci ludzie. Wiekszosc z ich domow przypomina palace. Ten, w ktorym my jestesmy ma jakies 700-800 m2, 3 salony do roznych aktywnosci (jeden wyposazony jest w wielki kominek z roznem, drugi w podobnie wielki telewizor, trzeci zdaje sie byc miejscem do czytania). Kuchnia z czescia jadalna przypomina niejedno polskie mieszkanie. Do tego 5 czy 6 sypialni (kazda z lazienka), w piwnicy - pralnie, suszarnie, winiarnie, a do tego oczywiscie sprzety do nintendo wii itakietam. O ogrodzie nie bede wspominac, bo mi sie troche smutno robi. U nas 1/4 tego dobra to juz luksus szalony. Tak czy inaczej warto dodac, ze nasi gospodarze uchodza za jednych z biedniejszych w tej okolicy. Co ciekawe, wlascicielami tych posiadlosci sa tylko biali Amerykanie. Przedstawicieli mniejszosci mozna tu spotkac tylko w charakterze pracownikow.



Ekskluzywnego charakteru dodaje okolicy oddalony o kilkadziesiat kilometrow uniwerystet Yale. Campus w centrum miasta przeniesiony zostal zywcem z miast brytyjskich, a szacowne mury gromadza 11.000 studentow (czyli ze liczy sie jakosc, nie ilosc? jak to?) i dluga liste nazwisk absolwentow, w tym noblistow i prezydentow Stanow Zjednoczonych z G.W.Bushem wlacznie.






1 komentarz:

  1. rozumiem że komentarz Palucha odnosi się do opisu imprezki (chodzi raczej głównie o taniec niż o brak alkoholu),
    Przypominają mi się licealne imprezy

    OdpowiedzUsuń